Czwartek i piątek zapowiadały się bardzo słonecznie i upalnie. Tak się trafiło, że akurat na te dni przypadł mój "weekend", więc mogliśmy ruszyć gdzieś na szlak. Zarezerwowaliśmy nocleg w schronisku i zaraz po załatwieniu kilku pilnych spraw przewidzianych na ten dzień ruszyliśmy w kierunku Szladming. Było już koło południa, zatrzymaliśmy się po drodze na zdrowe śniadanko i łyk kawy, a potem mknęliśmy dalej autostradami i tunelami mijając kolejne pasma Alp. Jednym z najciekawszych podziwianych z samochodu widoków był szczyt Grimming, który wyrasta samodzielnie z doliny, z dala od innych szczytów. Zapewne dlatego sprawia wrażenie tak potężnego.
Koło 16.00 dotarliśmy na parking, na którym przebraliśmy się i ruszyliśmy w głąb doliny. Uczucie, które towarzyszyło mi w tamtej chwili jest wprost nie do opisania... Tak bardzo brakowało mi wysokich gór, skalistych szczytów i górskiego powietrza i w końcu byłam tutaj, w sercu najprawdziwszych Alp. Jak zwykle szczęśliwa, a teraz to na pewno najszczęśliwsza.
Szliśmy doliną wzdłuż górskiego strumienia, ciesząc się słońcem i bezchmurnym niebem. Szlak był bardzo przyjemny, niezbyt stromy i z niezliczoną ilością źródełek, z których można było się napić pysznej górskiej wody. Postanowiliśmy się nieco poopalać, więc tuż przed ostatnim podejściem pod schronisko zatrzymaliśmy się na niewielkiej łące i położyliśmy na jednej z licznych skałek. W koło nas pasły się krowy i "zachwycał" nas zapach pozostawionych w koło krowich placków. W związku z tym, że byliśmy w dolinie słońce szybko zaczęło chylić się ku zachodowi, byliśmy więc zmuszeni ruszyć w dalszą wędrówkę, by zdążyć dojść na miejsce zanim zrobi się całkiem ciemno.
Około 30 min później znaleźliśmy się w ślicznym drewnianym schronisku (gollinghütte 1641m.n.p.m.), gdzie zameldowaliśmy się na nocleg, a następnie zamówiliśmy coś do zjedzenia i usiedliśmy na tarasie by delektować się cudownym wieczorem. Słońce dawno już zaszło za wysokie szczyty, ale było wciąż jasno, choć już nie tak ciepło jak wcześniej. Odłożyliśmy nasze rzeczy i postanowiliśmy przejść się kawałek w kierunku szczytu, który był naszym celem na następny dzień. Dolina przeszyta górskim strumieniem zachęcała nas by iść dalej i dalej... Przed nami majestatycznie wznosił się Hochgolling, oświetlony jeszcze delikatnie złotymi promykami wieczornego słońca.
Do schroniska wróciliśmy już po zmroku, ale nie był to koniec przygód na ten dzień. Gdy zrobiło się całkiem ciemno wyszliśmy na zewnątrz (otuleni we wszystko co mieliśmy ciepłego do ubrania), gdyż tej nocy miało występować zjawisko spadających gwiazd. Patrzyliśmy w niebo i szukaliśmy spalających się meteorów. Mi udało się dostrzec w ciągu 30 minut około 7 takich gwiazd. Mam nadzieję, że pomyślane przeze mnie 7 razy życzenie się spełni!
Wróciliśmy do schroniska, do wieloosobowego pokoju. Dla mnie było to nowe doświadczenie, gdyż jeszcze nigdy nie nocowałam ani w schronisku, ani w wieloosobowym pokoju (no poza wycieczkami szkolnymi). Podobało mi się to jednak i mam nadzieję, że jeszcze wiele takich nocy w schronisku przede mną.
Rano wstaliśmy jeszcze przed wschodem słońca, zjedliśmy schroniskowe śniadanie i jeszcze w ciemności ruszyliśmy na szlak. Szło mi się bardzo dobrze. Pierwszy odcinek trasy już doskonale znaliśmy, bo przeszliśmy go całego w dzień poprzedni. Podczas podejścia na przełęcz Gollingscharte (2326m.n.p.m.) mogliśmy obserwować wschód słońca. Promyki wędrowały metr po metrze w dół rozświetlając kolejne fragmenty pokruszonej skały.
Na przełęczy zrobiliśmy krótką przerwę na zdjęcia i zaspokojenie pragnienia. Czekał na nas ostatni odcinek trasy, najtrudniejszy, ale z całą pewnością najbardziej atrakcyjny i widokowy. Na nasze szczęście, tuż za przełęczą natknęliśmy się na źródełko i uzupełniliśmy zapasy wody, dzięki czemu nie musieliśmy się martwić, że mogłoby nam jej zabraknąć.
Widoki były naprawdę niesamowite. Góry poprzecinane szlakami i strumykami, zielone doliny, gdzieś w oddali schronisko... Czym wyżej tym krajobraz był bardziej otwarty, wkrótce naszym oczom ukazały się ośnieżone szczyty odległych trzytysięczników. Szlak stawał się coraz trudniejszy, na niektórych odcinkach należało już wspomagać się rękami, a nawet delikatnie wspinać. Doszliśmy do drogowskazu, który informował o możliwościach zdobycia szczytu dwoma różnymi drogami - łatwiejszą i trudniejszą przeznaczoną jedynie dla wyćwiczonych turystów. Oczywiście wybraliśmy trudniejszą trasę, której faktycznie nie polecam osobom, które nie mają doświadczenia górskiego lub mają lęk wysokości. Niektóre odcinki wymagały już umiejętności wspinaczkowych i były bardzo mocno wyeksponowane. Szlak ten prowadzi samą granią, gdzie po obu stronach mamy przepaść, jest nie ubezpieczony i łatwo się na nim zgubić (jest niebyt dobrze oznaczony). Jest idealny dla osób, które lubią dreszczyk emocji i doskonale czują się w trudnym terenie. Mi ostatni odcinek przed szczytem bardzo się podobał. Dokładnie takich emocji oczekiwałam. Wspinaliśmy się na kolejne skały, i podziwialiśmy piękno otaczającego nas świata.
Szczyt zdobyliśmy jeszcze przed południem. Widok był naprawdę wspaniały. Hochgolling ma 2862m.n.p.m. i był najwyższym zdobytym przeze mnie szczytem w tym roku. Korzystając z aplikacji ustaliliśmy jakie góry obserwujemy, odpoczęliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Schodziliśmy drugim ze szlaków, tym łatwiejszym. Jest również ciekawy i miejscami ubezpieczony nawet w klamry. Droga w dół jak zwykle sprawiała mi nieco więcej trudności niż w górę, ze względu na uszkodzoną rok wcześniej kostkę. Udało nam się pomimo to szybko dotrzeć do schroniska i zamówić Knedle ze szpinakiem, które odkryłam dzień wcześniej w menu i koniecznie chciałam spróbować. Okazały się być wyśmienite, z przepysznym roztopionym serkiem pleśniowym w środku. Było jeszcze wcześnie, więc poszliśmy nad strumień by wymoczyć zmęczone po wędrówce stopy i nieco odpocząć wśród szumu bystrej wody.
Ze smutkiem żegnałam się z górami, kiedy kilka godzin później doszliśmy do samochodu i ruszaliśmy w stronę Wiednia. To był naprawdę wspaniały wyjazd, który dał mi wytchnienie po ciężkim pierwszym tyudginiu pracy w hotelu.
Wyjście na Hochgolling wymaga kondycji i odrobiny umiejętności chodzenia po skałach (nawet, gdy wybieramy łatwiejszą opcję wyjścia), z całą pewnością jednak jest wart zdobycia. Nocleg w Gollinghütte to świetna opcja dla chcących zdobyć ten szczyt, ale również idealne miejsce noclegowe dla osób, które chciałby zobaczyć pobliskie jeziora, czy zdobyć inne szczyty w okolicy. Pyszne jedzenie, piękne położenie i bardzo miła obsługa, to również pomysł dla tych, którzy chcą jedynie spędzić czas wśród gór i delektować się ich pięknem bez większego wysiłku.
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium